Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kresowiak z miasteczka Kraków. Mam przejechane 105578.65 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 365294 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kresowiak.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 712.00km
  • Czas 35:30
  • VAVG 20.06km/h
  • Kalorie 17205kcal
  • Podjazdy 2261m
  • Sprzęt Romet Huragan Team kustom
  • Aktywność Jazda na rowerze

The longest journey + z dworca

Niedziela, 28 sierpnia 2022 · dodano: 29.08.2022 | Komentarze 0

Prolog
Największym rowerowym marzeniem było zawsze wybrać się nad morze, najchętniej do Kołobrzegu. Jednakże zmienne w postaci dogodnych dróg do jazdy samemu nocą, zmienności pogody, formy sportowej i przede wszystkim konieczność jazdy w sobotę i niedzielę oraz błahej dostępności biletów PKP na rower zmusiły do wybrania tego czasu na podjęcie próby dotarcia do Gdyni.
I - Jurajskie obrzeża
Wyjazd 05:30. W Imbramowicach leży Ducato w rowie. Trasę do Wolbromia przejechałbym już zamkniętymi oczami, więc włączam interesujące mnie treści i wkładam słuchawkę do prawego ucha. Działa, jest bezpiecznie, nie ma nudy. Za Wolbromiem więcej pagórków, nie szarżuję, na spokojnie. Sejls reprezentatiw prawie rozjeżdża psa na środku jezdni. Pogoda sprzyja, nie ma upału, wieje leciutki wiaterek z południowego wschodu, znacznie pomagający w jeździe. Trzymam 29km/h i koło 12 docieram do Kleszczowa, gdzie biorę prysznic, podgrzewam 400g pierogów z mięsem Swojska Chata z Biedronki i piję dwie kawy z dużą ilością cukru. Po godzinie wyruszam dalej.
II - Płaskopolska
Na osi Szczerców - Buczek - Uniejów następuje blitzkrieg, asfalty są w standardzie Podkarpackim, czy dobre, a to raczej wyjątek w łódzkiem. Za dużo do oglądania nie ma, płasko, kukurydza, piach. Średnia oscyluje w okolicach 30 km/h, a puls 130, czyli dzieją się rzeczy niestworzone. Przed Kłodawą zaczyna zmierzchać, włączam lampki i ubieram się cieplej. Kłodawa wygląda brzydko, rynek zaniedbany, a co gorsza jakiś podczłowiek w bmw strzelał z wydechu. Nadchodzi noc.
III - Noc
Noc zastaje mnie za Kłodawą, wcześniej niż planowałem. Po godzinie dojeżdżam do DK 91, którą polecali mi Drożdżówkarze i bardzo za tę radę dziękuję! Asfaltowe pobocze ma 1,5 m, można na luzie jechać i nie bać się potrącenia, ani nagłego wyskoku dzikich zwierząt. Co kilka kilometrów stacja benzynowa lub miasteczko ze sklepem. Moim zdaniem najlepszy pomysł na nocną jazdę gdziekolwiek na północ. Lub południe.
Dojeżdżam do Włocławka, gdzie stołuję się w McD i oglądam instalacje chemiczne, wyglądają olśniewająco w nocy. Ogólnie Włocławek jest elegancko uporządkowany rowerowo, są ścieżki, znaki zakazu wjazdu na głównych drogach. Gdzieś o tym czasie zaczyna boleć mnie tyłek od siedzenia i bardzo chciałbym zmyć z siebie kożuch brudu, niestety nie ma nigdzie stacji z prysznicem. Jest godzina duchów, a ja czuję już zmęczenie i senność.
Na DK91 w nocy jest całkiem spory ruch, zwłaszcza między Włocławkiem a Toruniem, pewnie ludzie oszczędzają na A1. Drogi idą tam równolegle 10 metrów od siebie. W Toruniu dużo sobie obiecuję po jednym Lotosie na wylotówce, ale nie dość że nie ma prysznica, to jeszcze stacja jest zamknięta, bo noc. Uprzejma ekspedientka łaskawie jednak pozwala wykonać jedynkę w WC, a nie krzakach jak przez większość dnia.
Jest druga w nocy, moje morale spada, pupa boli, trzeba często nacierać Sudokremem. Prędkość spada do 26km/h, uporczywie wpatruję się w wiązkę światła, godziny mijają. 20 km przed Grudziądzem (ok. 450km)mam kryzys ogólnego wyczerpania, na stacji piję energetyka i zamykam oczy na 15 min. Ruszam w stronę Grudziądza, na Orlenie jem hotdoga, kawę i czipsy. Nastaje świt.
IV - Kociewie i Kaszuby
Do mety zostaje jakieś 200 km, na szczęście jest szósta rano, a pociąg o 19. Mogę się wlec bez strachu, jedynie średnia spada, ale nie zależy mi na niej. Przed Gniewem zaczynają się pagórki, trzeba wziąć się w garść i dać z siebie wszystko na ostetnim etapie. Zaczynam wierzyć, że może się udać dojechać do Gdyni.
Nie przewidziałem jedynie tego, że to ostatni wikend wakacji, a Kaszuby są turystycznym celem ludzi z Trójmiasta. Okolice Kościerzyny i Kartuz to drogi wojewódzkie zawalone samochodami, zaczynam żałować wyboru i tęsknię za nocnym spokojem. Nie dość, że jestem już poważnie zmęczony, to muszę wytężać zmysły, by nie wpaść do dziury ani zostać potrąconym przez audi, jednak ta patola występuje jak Polska długa i szeroka. Gdzieś przy drodze dostrzegam jezioro z plażą, więc zbaczam z trasy, rozbieram się i wbijam do wody. Pomysł był doskonały, nie zgorszyłem zbyt wielu osób, za to po tym zabiegu przestało mnie boleć ciało, a zwłaszcza pupa. No i warstwa soli zniknęła z ciała. Wracam na ścieżkę, morale szybuje. W Kościerzynie krótka przerwa na oglądnięcie rynku - ładnie. Dalej duży ruch, dziurawe drogi, ciasno, nieprzyjemnie, odliczam kilometry. Wjazd do Gdyni to jakiś koszmar, wszystko rozkopane, ścieżka rowerowa, która się naprzemiennie zaczyna i kończy, ruch jak na Floriańskiej. Ale mam to gdzieś, bo wiem, że dojadę do tej plaży już wkrótce. Dojechałem, ale nie miałem siły się tym cieszyć.
V - epilog
Czy byłbym w stanie pojechać dalej? Gdyby nie nieznośny ból tyłka - tak. To nie wina siodła, gdyż jest rewelacyjne, to długotrwałe przebywanie w nienaturalnej pozycji sprawia ból. Powyżej pewnego pułapu wysiłku, zmęczenie przestaje odgrywać rolę, tętno zatrzymuje się na 130 bpm i nie chce rosnąć, a dosypywany cukier i kofeina nie pomagają. Natomiast dwóch nieprzespanych nocy nie wytrzymałbym na pewno. Mogę sobie tu poteoretyzować - chciałem dojechać nad morze i to zrobiłem, reszta to tylko refleksje, które tu zapisuję na szybko, aby nie zapomnieć.
Na pewno doskonałym wyborem była DK91, jak sobie pomyślę o jakichś dziurawych DW w zachodniopomorskiem o 3:30 AM, to przechodzi mnie dreszcz.
Dobrze byłoby też mieć nagranego audiobooka, ludzkiego głosu lepiej się słucha na słuchawce a niżeli każdej z płyt Metallici poza pierwszymi czterema świętymi.
Poszukałbym sobie też miejsca z drugim prysznicem, nic nie przynosi takiej ulgi jak zimna woda. Zapasowe gacie raczej nie zmieściłyby mi się do 17l tobołka Apidury.
Zostawianie wymagającego odcinka na koniec było niemądre, teraz inaczej narysowałbym końcówkę. Coś by się wymyśliło; zraziłem się tylko do Kaszub.
Sprzęt jak zwykle nie zawiódł, generalnie Campa, Romet i Vittoria nigdy mnie nie zawiodły i tak ma zostać. Ciało też wytrzymało, jeden jedyny skurcz złapał mnie w Uniejowie i już nie wrócił. Minimalne rozciąganie mięśnia czworogłowego uda prawej nogi załatwiło problem. Dobrze być silnym.
Dziękuję przede wszystkim Ewelinie za podtrzymywanie na duchu w ciężkich momentach oraz sobie samemu za roztropność i zdrowy rozsądek.


Kategoria szosa



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa dykow
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]