Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Kresowiak z miasteczka Kraków. Mam przejechane 105578.65 kilometrów w tym 22.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 18.89 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 365294 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Kresowiak.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 189.00km
  • Czas 07:31
  • VAVG 25.14km/h
  • HRmax 178 ( 96%)
  • HRavg 145 ( 78%)
  • Kalorie 3097kcal
  • Podjazdy 1000m
  • Sprzęt Faggin
  • Aktywność Jazda na rowerze

Między Jurą a Śląskiem

Sobota, 15 października 2016 · dodano: 16.10.2016 | Komentarze 1

Dawno nigdzie nie jechałem moim ulubionym środkiem transportu, jakim jest ciuchcia, więc trzeba było zrobić użytek z ładnej pogody w sobotę. Ubrałem się na 14 stopni Celsjusza, jednak troszeczkę zbyt chłodno, jak się później miało okazać. Wybór padł na Lubliniec, małe miasteczko nie wiadomo, gdzie. Nie wziąłem pod uwagę, że może wiać wiatr wschodni, a moja droga wiodła na wschód więc cały dzień towarzyszył mi wiatr w twarz, co skutecznie spowalniało jazdę. Pierwsze 25 km były straszne, na poboczu miejscami kostkowe przymusowe ścieżki, przy drodze pełno krzyży, taka typowa droga wojewódzka, gdzie sportowcy w Golfach zabijają siebie i ludzi. Taka droga z Teleexpressu. Coś okropnego. Potem wyszło słoneczko miejscowoi było trochę fajniej, w Koszęcinie jest ładny pałacyk, w Czarnym Lesie też. W Koziegłowach wjechałem w Jurę, centrum miasteczka w kostce, jak za starych czasów Wyścigu Pokoju. Tam, gdzie nie jechałem pod wiatr rozwijałem około 30kmh, czyli o wiele więcej niż na Specu, rower idzie jak zły, gdy nie wieje i jest płasko. Poręba to nudne miasto z bardzo ruchliwą drogą krajową, w Siewierzu zamek jednak nie taki ładny jak inne warownie jurajskie, tutaj władowałem się w roboty drogowe i bardzo bałem, że przebiję dętkę. Dalej droga wiodła na południe, w Chruszczobrodzie zgubiłem sygnał i zupełnie nie wiedziałem, gdzie jechać, w końcu sobie przypomniałem, mniej więcej gdzie, a tam kolejne roboty... i znowu uważna jazda przez ok 1km, by nie przebić niczego. Była wtedy chyba godzina 14, więc już wiedziałem, że przyjadę po ciemku, więc zamiast walczyć z Virtual Partnerem, który wyznaczony na 25kmh odjechał na 11km skupiłem się na tym, by nie brakowało paliwa i by zajechać przed zmierzchem. 15km przed Bolesławem jedyne sikanko, w Bolesławiu byłem dawno, jeśli się wjedzie od zachodu, to cały czas z górki na pełnym regulatorze przejeżdża się przez miasto w 5 minut i szybko na Klucze. W lasach dużo ludzi zbiera grzyby, drzewa płonąć czerwienią jednak gdzieś za 2 tygodnie moim zdaniem, na razie preludium jesieni - i tak jest pięknie na Jurze... w Kluczach tankowanie, bardzo pilnowałem jedzenia, bo gdyby mi odcięło prąd, zostałbym w krzakach sam, a to jest bardzo przykre. Jaroszowiec tak jak w 2013 zaskoczył mnie biedą bijącą w oczy, normalnie jak na początku lat 90., nawet CPN się ostał, trzeba będzie wrócić i zrobić zdjęcie. To już znajome okolice, które przejechałbym z zamkniętymi oczami, słońce stało już dosyć nisko, więc zebrałem się w sobie, by dolinę Dłubni pojechać tak jak lubię, czyli mocno i w dolnym chwycie. Niestety, po wyjechaniu z lasu znowu wiatr w twarz, więc definitywnie łańcuch spadł na młynek i pojechałem dalej nie tyle zrezygnowany, co pogodzony z tym, że lampki będą użyte. W dolinie Dłubni spotkałem się po raz pierwszy z sytuacją, gdy bateria w Garminie się wyczerpała. Na dłuższych dystansach zawsze trzymał, a tu taki psikus. Dobrze. Byłem w znajomej okolicy, więc obeszłem się bez jego brzęczenia. Właśnie tam ustał wiatr, więc odruchowo przyspieszyłem, dopiero po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że jadę z 32 km, do tego doszła adrenalina i baton Góralek, który był dzisiaj złotym strzałem, jak za czasów Lance i Ulricha. W pedałującym transie dojechałem do Zerwanej, włączyłem lampki i napierałem dalej. Tam też zaszło słońce, ale było jeszcze jasno, jechałem w przeciwsłoneczych brylach, więc trochę było ciemnawo, ale ochrona wzroku jest bardzo ważna.Podjazd w Batowicach łyknąłem jak gdyby nigdy nic, a zawsze go przeklinałem, gdy wracałem z konkretych wyjazdów. Po prostu trzeba dużo żreć, dużo słodyczy, wafli. Wyjazd jak najbardziej udany, na wcześniejszy pociąg musiałbym wstać około piątej rano, jednak wolałem wracać nawet i po zmroku, byleby nie wstawać tak wcześnie. W Koniecpolu pociąg stał 15 minut, więc było opóźnienie. Dalekie tereny Lublińca i Siewierza nie są atrakcyjne kolarsko, słabe widoki, asfalty i duży ruch. Mimo że Siewierz to Jura, to nie warto się tam pchać i wracać na rowerze nie zamierzam. Rower spisał się jako tako, siodełko od Rychlickiego jest kiepskie i przypomniałem sobie, czemu miałem koszmarne odciski od niego w 2013 roku, jest anatomicznie niekompatybilne. Stery rzeczywiście są zużyte, nie da się jechać bez trzymanki, bo odbija w inną stronę. Ale raz na tydzień idzie wytrzymać. Później przyzwyczaiłem się do bólu i zapomniałem o nim.


Kategoria szosa



Komentarze
jacekddd
| 21:12 środa, 9 listopada 2016 | linkuj Piękne lasy wkoło Kluczy.... apropo jazd na odcięciu to nie jest tak źle. Np. teraz cały czas tak mam i nawet do tego można się przyzwyczaić, trzeba poprostu jechać b.b.delikatnie no ale szosa sama się toczy więc co by nie było zawsze się człowiek doczołga do domu byle nie cisnąć. Pzdr.
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa degoo
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]